poniedziałek, 21 grudnia 2020

Dash i Lily - czyli o magii świąt

           Ostatnio obejrzałam uroczy netflixowy serial na święta "Dash i Lily". Dlatego chciałam napisać przedświąteczny post dotyczący właśnie historii tej dwójki nastolatków.

         Uwielbiamy świąteczne komedie romantyczne. Świat jest w nich taki wesoły, kolorowy, uroczy. Pada śnieg. Wszyscy chodzą ładnie ubrani i radośni. Kolędnicy śpiewają na ulicach. I chociaż kilka dni przed świętami wszystko się psuje, w Wigilię nagle wszystko magicznie się naprawia. Po prostu magia świąt. Uwielbiamy takie filmy, bo tak daleko im do rzeczywistości. Ale przynajmniej możemy marzyć, że kiedyś taka rzeczywistość też nas czeka.

        "Dash i Lily" zapowiadali się dokładnie na taki świąteczny serial. Zaczyna się uroczo. Ekscentryczna, ale samotna Lily postanawia zmienić swoje życie i zostawia w swojej ulubionej księgarni czerwony notatnik z wyzwaniem dla tego, który odważyłby się go wziąć. Na pułapkę nabiera się nieco cyniczny samotnik Dash. W ten sposób nawiązują relację, poznają się coraz lepiej, a jednocześnie zmuszają się do nowych wyzwań i do wyjścia poza swoją strefę komfortu. Mimo że nigdy nie widzieli się na oczy, zaczynają powoli się w sobie zakochiwać. Wszyscy ze zniecierpliwieniem czekają na moment, aż w końcu się spotkają i wyniknie z tego wielka miłość, ale tak się nie dzieje.

        Dash spotyka swoją byłą, o czym dowiaduje się Lily. Wpada w złość i pierwszy raz w życiu się upija, co skutkuje pocałunkiem z ledwo znanym kolegą Edgarem. Dash widzi to i jest rozczarowany.  Sytuacji nie poprawia fakt, że rodzice Lily zadecydowali o przeprowadzce na Fidżi i dziewczyna musi porzucić cały swój świat za tydzień.

        W całą tę wcześniejszą magię świąt wdarło się prawdziwe życie. Dash i Lily okazali się prawdziwymi ludźmi, nie tak idealnymi, jak w ich wyobrażeniach, co skutkowało jedynie rozczarowaniem. Dash odtrącił wszystkich i został sam jak palec, a Lily straciła wiarę w święta. Tak właśnie wyglądało ich Boże Narodzenie.

        Na szczęście nie mogło zabraknąć upragnionego szczęśliwego zakończenia. W Sylwestra Dash i Lily spotkali się znowu i dali sobie drugą szansę. Dziadek postanowił zaopiekować się dziewczyną i mogła pozostać w Nowym Yorku. Bo jak to w święta, wszyscy potrzebujemy szczęśliwych i trochę ckliwych zakończeń.

        Jednak to, co jest ważne w tym serialu, to właśnie te nieudane święta. Wciąż stawiamy sobie i innym ogromne wymagania. Święta mają być idealne. Choinka ma być żywa i pięknie ozdobiona. Pierogi mają być smaczne i nieprzypalone. Obrus ma być biały, a opłatek musi być połamany równo. Prezenty muszą być wymarzone. A kolacja ma wyglądać jak z reklamy Coca-Coli. Ale prawda jest taka, że święta nie zawsze są idealne. Czasem wszystko się sypie. Mamy prawo być smutni. Mamy prawo nie mieć idealnych świąt. Bo one nie mogą być idealne. Sekretem wszystkich świąt jest miłość. Jeśli ją mamy, to będą szczęśliwe święta. Jeśli nie, nic straconego. Czasem magia świąt trochę się opóźnia. Jednak zawsze trzeba wierzyć.

Życzę wam wesołych świąt pełnych miłości!

  Dash i Lily (Serial TV 2020- ) - Filmweb 

I przesyłam też piosenkę z tego serialu.

https://www.youtube.com/watch?v=3NH-ctddY9o 

niedziela, 13 grudnia 2020

W każdym z nas drzemie królowa

         Ostatnio obejrzałam ponownie dwie animacje Disneya: "Kraina Lodu" i "Kraina Lodu 2". Obie uważam za majstersztyk. Świetnie się ze sobą łączą. Niosą ze sobą wiele nietypowych wartości i mądrości, a przede wszystkim zachwycają genialną animacją i przepiękną muzyką. Tym jednak, na czym chciałabym się skupić w tym poście, jest jedna z bohaterek - Anna.

        Anna wydaje się mało imponującą księżniczką. Szczególnie na tle Elsy wypada słabo. Ona ma moc. Jest piękna, poważna i przechodzi trudną wewnętrzną walkę. Anna mimo swoich osiemnastu lat to wciąż dziewczynka, która marzy o miłości jak z bajki, przyjęciach i otwartych bramach pałacu. Rudowłosa, niepoważna, impulsywna i naiwna. Tak w skrócie można by ją opisać. A jednak to dzięki niej w Arendelle znów panuje lato. Już w pierwszej części Anna łamie wszystkie stereotypy disneyowskich księżniczek. Oczywiście, na początku zakochuje się bez pamięci w przystojnym Hansie i niemal od razu chce go poślubić. Kiedy Hans okazuje się oszustem, zaczyna rozumieć, że tak naprawdę czuje coś do Kristoffa. Czy to jednak jest miłość? To kolejny mężczyzna, którego zna zaledwie jeden dzień. 

        I właśnie w tym momencie Anna nas zaskakuje. W kulminacyjnym momencie filmu ma wybór. Może biec do Kristoffa i liczyć, że jego pocałunek odczaruje urok, a może uratować swoją siostrę. Wybiera to drugie, co kosztuje ją życie. Anna pokazuje, że miłość to nie tylko odnalezienie swojego księcia z bajki i życie z nim długo i szczęśliwie. Miłość to coś więcej. Na co dzień nie uświadamiamy sobie, jak wielką moc ma miłość do naszych rodziców, rodzeństwa, przyjaciół.

        W drugiej części "Krainy Lodu" Anna, choć jest już mądrzejsza, wciąż pozostaje tą samą uroczą i impulsywną dziewczyną. Wciąż spotyka się z Kristoffem, choć nie są nawet zaręczeni. A minęły już trzy lata od wydarzeń z pierwszej części. Znów jednak pokazana jest jako wesoła, uczuciowa księżniczka bez żadnych trosk, śpiewająca wesołe piosenki z bałwanem Olafem i grająca po nocach w kalambury. To Elsa znów jest tą, która musi sprawować obowiązki królowej, która odpowiada za innych, a na dodatek musi zmagać się z jakimś wołaniem.

        Przez cały niemal film Elsa jest tą, która nie zważając na nikogo, podąża za głosem rzeki i zamierza przejść tę drogę sama. Anna biega za nią niemal jak irytujący szczeniak, próbując ją chronić, tym samym nieustannie narażając siebie na niebezpieczeństwo. Gdy siostry się rozdzielają, Elsa zamarza, zaś Anna zostaje sama w jaskini. Jest załamana. Wie, że straciła siostrę i przyjaciela. Na dodatek uświadamia sobie, że musi poświęcić swoje królestwo, aby naprawić dawne krzywdy. Pogrąża się w rozpaczy. I pewnie mogłaby już tak zostać. Ilu z nas nie siedzi teraz w czarnym dole? Nie mamy siły wstać, wiemy, że nie czeka nas już nic dobrego. Więc trwamy tam, czekając... no właśnie, na co? Na śmierć? Na jakiś cud? Na to aż po prostu znikniemy?

        Anna podniosła się. Mimo bólu i rozpaczy wstała, ruszyła krok po kroku i wyszła z jaskini. A potem zaczęła działać. Ponownie uratowała Elsę i naprawiła krzywdy wyrządzone przez swojego dziadka. Mimo że to Elsa okazała się piątym żywiołem, że okiełznała żywioły ognia i wody, że uratowała Arendelle, to Anna jest prawdziwą bohaterką. Odłożyła swój ból i emocje na bok, żeby zrobić to, co zrobić musiała.

        Elsa nie należała do końca do świata ludzi. Została w zaklętej puszczy, gdzie było jej miejsce. Zaś Anna została koronowana na królową Arendelle i chyba nie mogli znaleźć lepszej osoby. Tak, na pewno wciąż wiele musiała się nauczyć, ale była kochająca, ciepła i sprawiedliwa, tak jak wcześniej jej ojciec.

        W każdym z nas drzemie taka królowa. Czy ktoś, oglądając pierwszą część, mógłby przypuszczać, że Anna to materiał na władczynię? Bo ja na pewno nie. Ona sama pewnie też o tym nie wiedziała. Często okoliczności zmuszają nas do wyjścia ze swojej strefy komfortu i zrobienia czegoś, co wydaje nam się niemożliwe. Przy pokonywaniu przeciwności, odkrywamy w sobie siłę i odwagę, o których dotąd nie mieliśmy pojęcia. W Tobie również drzemie królowa. Czy masz odwagę ją obudzić?

 

 Anna | Kraina lodu Wiki | Fandom 

 

A na koniec jeszcze link do piosenki śpiewanej przez Annę w tamtym momencie. To jedna z najpiękniejszych i nabardziej wzruszających piosenek w obu częściach.

 https://www.youtube.com/watch?v=Xc31KWF94b0

niedziela, 6 grudnia 2020

Nie jesteś sam

         Depresja, zaniżone poczucie własnej wartości albo jego brak, poczucie winy, zagubienie, brak sensu w życiu, kryzys tożsamości... skądś to znasz? Bo ja znam i to bardzo dobrze. Znam pytania, na które nie ma odpowiedzi i poczucie, że nic dobrego już mnie nie czeka.

        Ludzie nie lubią czuć się źle. Chowamy swój smutek i lęk za maską sukcesu i uśmiechu. Udajemy, że wszystko jest w porządku. Chcemy chronić świat przed nami i siebie przed światem. Czy to jednak do czegokolwiek prowadzi?

        Czego się boisz? Tego, że zostaniesz sam? Że okaże się, że tak naprawdę nie ma wokół Ciebie nikogo? Że Twoje lęki i zmagania są ważniejsze niż Ty? A gdybym Ci powiedziała, że dokładnie tak samo jak Ty, czuje się miliony osób na świecie?

        Często mamy poczucie naszej wyjątkowości. Nikt nas nie rozumie. To, co czujemy, jest jedyne w swoim rodzaju. Jesteśmy niczym Konrad z III części Dziadów: odosobnieni, wyjątkowi. Cierpimy i nikt nigdy takiego cierpienia nie doświadczył. Cóż, takie myślenie może nas doprowadzić tylko do jednego - do samotności. 

        Nie jesteś sam. To, co czujesz, odczuwa właśnie tysiące osób obok Ciebie. Oczywiście, żadna sytuacja nie jest identyczna. Każdy nosi swój własny, wyjątkowy ciężar, to prawda, ale to nie znaczy, że nikt nie jest w stanie go zrozumieć. Zawsze znajdzie się ktoś, kto Cię wysłucha, zrozumie i zaakceptuje takiego, jakim jesteś. Bo nie jesteś sam. Jesteś ważniejszy niż Twój smutek, Twoja bezradność i Twoja depresja.

 

Przesyłam też piosenkę z wyjątkowego musicalu "Dear Evan Hansen". Zachęcam do wysłuchania 💓

https://www.youtube.com/watch?v=mSfH2AuhXfw 

niedziela, 29 listopada 2020

Pięć prawd o miłości

         Niedawno udało mi się skończyć wszystkie 9 sezonów serialu "Jak poznałem waszą matkę". Z początku był to dla mnie jedynie serial komediowy, na rozweselenie i odpoczynek. Z czasem jednak wciągnęłam się i niejednokrotnie wzruszałam i płakałam. Może to tylko głupi serial opowiadający o przygodach piątki przyjaciół, ale ja znalazłam w nim coś więcej. To historia o poszukiwaniu miłości, o radościach i smutkach życia, o tęsknocie, samotności i odnajdywaniu samego siebie. W tym poście chciałabym skupić się na pięciu opisanych tam miłosnych historiach, które wnoszą od siebie coś bardzo mądrego.

   1. Lily i Marshall

 Couples - Marshall/Lily #1 ~ Because they were each others first and last  loves. - Page 17 - Fan Forum 

        Ich historia niejednego przyprawiłaby o mdłości. Poznali się na collegu. Zakochali się w sobie niemal od pierwszego wejrzenia. Od zawsze stanowili zgraną parę. Pasowali do siebie idealnie.  Oboje mieli wielkie marzenia i oboje musieli zestawić je z rzeczywistością, zawsze jednak byli sobą. Przeszli jeden potężny kryzys, kiedy Lily porzuciła Marshalla, żeby wyjechać do San Francisco i spełniać swoje marzenia o zostaniu malarką. Mimo wszystko po długim czasie znów się zeszli. W końcu doczekali się swojego ślubu a wiele lat po nim również dzieci. 

        Ich historię można uznać za najsłodszą, ale również najnudniejszą. Może coś w tym jest. Ale to właśnie oni dają niewiarygodny przykład długiego związku i bycia ze sobą mimo wszystko i ponad wszystko. Ile małżeństw w dzisiejszym świecie się rozwodzi. Ile małżonków zdradza, albo jest zdradzanych. Lily i Marshall udowadniają całemu światu, że można. Nie są wyidealizowaną parą, która nie ma żadnych problemów. Oj nie, kłócą się bardzo dużo i przechodzą wiele ciężkich kryzysów. Ale ich miłość jest w tym wszystkim najważniejsza, ważniejsza od własnych racji i poczucia wygranej. A to jest najważniejsze w budowaniu związku.


2. Barney i Robin

How I Met Your Mother' season 9, episode 1 preview: Barney and Robin's  surprise | Tv dizileri, Kurgu karakterler, Ünlüler
 

        On - wolny duch, uwodziciel, uzależniony od seksu, nie potrafiący odnaleźć się w związku i uważający małżeństwo za największy koszmar. Ona - nieangażująca się, samotniczka, chcąca zdobyć sławę dziennikarka. Czy z tego mogłoby coś wyjść? Jedni powiedzieliby, że nie. Inni, że to para wprost stworzona dla siebie. 

        Barney i Robin zostali parą, po tym jak Lily zmusiła ich, by ich relacja stała się czymś więcej niż tylko seksem. I początkowo było im ze sobą dobrze. Niestety nie potrafili ze sobą rozmawiać. Zaczęli odsuwać się od siebie i przestali o siebie dbać. Ich związek skończył się katastrofą, dlatego zerwali. Wydawałoby się, że to koniec Barneya i Robin, jednak to był dopiero początek ich wzajemnych podchodów. To już robiło się irytujące, kiedy on był niemal gotowy wyznać jej miłość, ale ona akurat znajdowała sobie chłopaka. Albo gdy ona rozumiała, że tak naprawdę kocha Barneya, a on akurat chwalił się swoimi podbojami miłosnymi. Ciągnęło ich do siebie, ale byli zbyt dumni, by to przyznać. Oboje się zmienili. Barney przeżył dwa poważne związki, Robin jeden. Zaczęli myśleć o czymś więcej niż życie na jedną noc. Nawet Barney zaczął myśleć, jak by to było mieć żonę i dzieci. W końcu zebrał się w sobie i postanowił za wszelką cenę zdobyć Robin. I udało mu się to. Oświadczył się, został przyjęty i niedługo później odbył się ich ślub. Mieli sporo wątpliwości, ale ostatecznie wybrali siebie. I tutaj ta historia mogłaby się skończyć. Chciałam napisać Wam o tym, że czasami związek za pierwszym razem nie wychodzi. Czasami trzeba do niego dorosnąć.

        Jednak to nie był koniec ich historii. Po trzech latach udanego i szczęśliwego małżeństwa, Robin i Barney wzięli rozwód. Dlaczego? Wciąż się kochali. Było im ze sobą dobrze. Niestety prawda była taka, że ich życiowe cele były coraz bardziej odmienne. I częściej kłócili się niż rozmawiali. To było lepsze dla nich obojga. Niestety, prawda jest taka, że sama miłość nie wystarczy, by zbudować dobry związek. Trzeba też umieć ze sobą żyć, walczyć o siebie  każdego dnia i podążać w tą samą stronę.


3. Barney i Ellie

Fun reminder: Barney's daughter, Ellie is born around this time! : HIMYM

        To wyjątkowa historia, dlatego musiałam o niej napisać. Po rozwodzie z Robin, Barney znów zaczął szaleć. W swoim "seksualnym dorobku" dobił już prawie do trzystu kobiet. Niestety ostatnia z nich zaszła w ciążę. Początkowo była to dla niego tragedia. Kiedy jednak ujrzał swoją nowo narodzoną córkę - Ellie, zaszła w nim niewyobrażalna zmiana. W jednej chwili z wiecznego Piotrusia Pana stał się mężczyzną, ojcem, który obiecał tej maleńkiej dziewczynce całe swoje serce i że nigdy jej nie opuści. Miłość wcale nie oznacza relacji damsko-męskich. Czasami wystarczy jedna, krucha istotka, żeby zburzyć mury wokół serca najbardziej nieczułego człowieka.


4. Ted i Tracy

 How I Met Your Mother' Series Finale — Deleted Funeral for Tracy | TVLine

         To zdecydowanie moja ulubiona historia. Ted to właściwie główny bohater. Ojciec, który opowiada swoim dzieciom, jak poznał ich matkę. Z kolei Tracy, to właśnie ta osoba, choć pojawia się dopiero w ostatnich odcinkach.

        Oglądając ich historię, myślałam tylko o tym, jakie to niesprawiedliwe. Marshall i Lily, którzy jadąc na colleg chcieli skupić się na sobie, na studiach i imprezach, niemal od razu wpadli na siebie. Barney i Robin, którzy nigdy nie chcieli się wiązać, wzięli ślub. A Ted? Odkąd go poznajemy, mówi o tym, że chciałby mieć żonę i dzieci, to jego największe pragnienie. A nieustannie trafia na beznadziejne dziewczyny. To bardzo romantyczny, trochę melodramatyczny i pedantyczny facet, który zrobiłby dla swojej kobiety wszystko. Dlatego zostaje porzucony przed ołtarzem, trafia na dziewczynę stalkerkę, dziewczynę, która nie pozwala mu spełniać marzeń i teoretyczną wybrankę, którą porywa sprzed ołtarza, ale która każe mu wybrać między nią a przyjaźnią z Robin. Pod koniec serialu Ted miał już po prostu dość. Pogodził się z tym, że zawsze będzie kochał Robin i nigdy z nią nie będzie. Pogodził się z tym, że pewnie resztę życia spędzi sam.

        Tracy jest od niego nieco młodsza, mimo to przeżyła już wielką miłość. W 21 urodziny zmarł Max, jej chłopak, którego kochała ponad wszystko. Od tego momentu dziewczyna zrezygnowała z miłości, bo wiedziała, że nigdy już nikogo tak nie pokocha. Mimo że związała się później z Luisem, odrzuciła jego zaręczyny. Śliczna, zdolna, chcąca obdarzyć kogoś uczuciem młoda kobieta, nie mogła tego zrobić, czując się związana z kimś innym.

        Przez cały serial nieustannie się mijali. Spotkali się zupełnym przypadkiem na stacji kolejowej po weselu Robin i Barneya. Tak wiele rzeczy mogło pójść nie tak, a jednak, kiedy spojrzeli na siebie, ich los się odmienił. Mogę to nazwać jedynie przeznaczeniem.

        Byli szczęśliwi. Zamieszkali razem. Urodziła im się dwójka dzieci. W końcu udało im się pobrać. Spędzili razem cudowne lata pełne miłości i troski, tego, czego pragnęli przez całe życie. Dopóki nie przerwała im choroba Tracy...

        Czasem trzeba poczekać na coś lub na kogoś bardzo długo. I pewnie nie raz przyjdzie moment, w którym poddamy się, w którym czekania będzie za dużo. Jednak to nie znaczy, że los nas jeszcze nie zaskoczy. Zawsze trzeba mieć nadzieję. Zawsze trzeba mieć otwarte serce gotowe pokochać kogoś wyjątkowego. Nigdy nie wiesz, w którym momencie Twojego życia ta osoba się zjawi.


5. Ted i Robin


How I Met Your Mother in 2020 | How met your mother, Ted and robin, How i  met your mother

         Gdy tylko ujrzał ją pewnego dnia w barze, Ted zakochał się od pierwszego wejrzenia. Umówili się na randkę i tego samego dnia... wyznał jej miłość. Co spowodowało natychmiastową niechęć Robin. Dziewczyna była nowa w Nowym Yorku i nie miała przyjaciół, więc paczka Teda przyjęła ją. Szczególnie zaprzyjaźniła się z Lily. Przez długi czas Ted i Robin byli jedynie dobrymi przyjaciółmi. W końcu jednak po wielu latach ich relacja przerodziła się w miłość. Byli ze sobą prawie rok i był to wyjątkowy związek. Dopełniali się i było im ze sobą dobrze. Robin po raz pierwszy powiedziała komuś, że go kocha. Niestety w którymś momencie uświadomili sobie, że chcą czegoś zupełnie innego od życia. Ted chciał założyć rodzinę. Robin nigdy nie chciała mieć dzieci, pragnęła podróżować i zdobyć sławę.

        Przez lata utrzymywali przyjaźń. Ted jednak, nie mogąc związać się z nikim innym, zrozumiał, że wciąż kocha Robin. Ta go odrzuciła, a niedługo później zaręczyła się z Barneyem. Ted poddał się i choć był w stanie zrobić dla niej absolutnie wszystko, podarował jej wolność, mimo że wiedział, że nigdy nie przestanie jej kochać.

        Dopiero po rozwodzie Robin uświadomiła sobie, że wybrała złego faceta. Ale wtedy było już za późno. Co zabawne, właśnie wtedy Ted i Robin zaczęli naprawdę spełniać swoje marzenia. On założył rodzinę z Tracy. Ona podróżowała i stała się sławną dziennikarką.

        Na miłość jednak nigdy nie jest za późno. Nie znamy dalszych losów Robin i Teda. Wiemy tylko tyle, że sześć lat po śmierci Tracy Tedy po raz kolejny zawalczył o Robin. I tym razem byli na siebie gotowi. Musiało minąć wiele lat, wydarzyć się wiele rzeczy, żeby oni znów mogli być razem. I pewnie teraz już na zawsze. Nigdy nie jest za późno na miłość.


        Jeśli ktoś odważy się przedrzeć przez 9 sezonów "Jak poznałem waszą matkę" będzie mógł razem z bohaterami odkryć te pięć miłosnych historii, ale i wiele innych. Nauczyłam się z tego serialu bardzo wiele o miłości. A chyba przede wszystkim tego, że związku nie stworzy się z osobą, która do nas nie pasuje. Mówi się o tym, że przeciwieństwa się przyciągają, jak również o tym, że to właśnie na podobieństwach zbuduje się związek. Cóż, bardziej skłaniam się ku tej drugiej teorii, ale prawda jest taka, że sekretem każdego związku jest idealne dopasowanie, kiedy ktoś dopełnia Cię w tym wszystkim, czego Ci brakuje i kiedy miłość do niego jest w stanie przezwyciężyć wszystko.



How I Met Your Mother - Season 1 - Seriale Srebrnego Ekranu


A na koniec przesyłam link do piosenki z serialu, w której się wprost zakochałam :)

https://www.youtube.com/watch?v=h6gdF8ynJDo

niedziela, 22 listopada 2020

Wszystko ma swój cel

         Ludzie nie należą do zbyt cierpliwych. Chyba nawet najbardziej opanowany człowiek, w którymś momencie swojego życia miał po prostu dość czekania na znak od losu. Ciężko jest nam zaakceptować daną rzeczywistość, jeśli nie jest ona dokładnie taka, jakiej oczekujemy i nie do końca od nas zależy jej zmiana. Tak, co innego, kiedy to my już dawno powinniśmy się ruszyć i wziąć sprawy w swoje własne ręce. Są jednak sytuacje, w których nie jesteśmy w stanie nic zrobić. I mamy wrażenie, że nas los już nigdy się nie odmieni.

        Niedawno udało mi się przeczytać uroczą książkę dla dzieci, pt: "Heidi" autorstwa Joanny Spyri. Jest to opowieść o słodkiej, szwajcarskiej, osieroconej dziewczynce, która trafia pod opiekę swojego dziadka dziwaka mieszkającego wysoko na halach. Heidi od razu zakochuje się w górskim życiu, a swoją niewinną, dziecięcą miłością porusza serca dziadka, starszego od niej Piotrka i jego babci. 

        Ich cudowne życie przerywa jednak pojawienie się ciotki Heidi, damy i kobiety ułożonej. Pragnie zabrać dziewczynkę daleko, do Niemiec, żeby tam wychowywała się razem z Klarą - sparaliżowaną córką bogatego i dobrze urodzonego mężczyzny. Heidi nie chce jechać. Odchodzi z ciotką dopiero wtedy, gdy ta obiecuje jej, że będzie mogła kupić coś dobrego dla swoich bliskich i wróci wtedy, kiedy będzie chciała.

Tak się niestety nie dzieje.

        Heidi zostaje u Klary i chociaż dziewczynki bardzo szybko się zaprzyjaźniają, mała czuje się oszukana. Nie może wrócić do domu. Szwajcareczka wywraca życie w domu Klary do góry nogami. Wzbudza miłość u wielu osób, między innymi u babuni Klary, która uczy dziewczynkę czytać, pisać, modlić się.

        Heidi spędza u Klary wiele miesięcy. Chociaż jest szczęśliwa i zaopiekowana, coraz bardziej tęskni za halą, dziadkiem, domem. Dochodzi aż do tego, że coraz bardziej chudnie, staje się coraz smutniejsza i marnieje w oczach. W końcu lekarz oznajmia, że jedynym lekarstwem jest powrót do domu i tak się staje.

        Jest jedna ważna rzecz, o której chciałam napisać. Kiedy Heidi była w Niemczech, codziennie modliła się do Boga o powrót do domu. Jednak czas mijał, a ona wciąż była tutaj. Obraziła się więc i przestała modlić. Wtedy babunia wytłumaczyła jej, że Bóg ma zawsze plan. Trzeba Mu ufać, że wszystko będzie dobrze i że ona tu jest po coś.

        Kiedy Heidi wróciła na halę, zrozumiała, dlaczego musiała spędzić tam tyle czasu. Nauczyła się czytać, a więc mogła pójść do szkoły i codziennie czytać wiersze babci Piotrka. Tak bardzo zaprzyjaźniła się z rodziną Klary, że dostała od nich mnóstwo prezentów, nie tylko dla siebie, ale też dla najbliższych. Aż w końcu Klara przyjechała do niej w odwiedziny i stał się cud. Sparaliżowana dotąd od pasa w dół dziewczynka zaczęła chodzić. 

        Mimo że to tylko urocza książka dla dzieci ze szczęśliwym zakończeniem, niesie ze sobą wielką mądrość. Nasz świat goni. Wszystkie terminy są na wczoraj. Pniemy się coraz wyżej i wyżej, coraz szybciej. Dlatego gdy czegoś chcemy, chcemy tego teraz. Nie zawsze jest to jednak najlepsze wyjście. Każda sytuacja to lekcja. Może potrzebny nam jest właśnie ten czas, tu, gdzie jesteśmy, żeby nauczyć się czegoś bardzo ważnego, co przyda nam się później, kiedy już osiagniemy swój cel? Nigdy nic nie wiadomo. Trzeba tylko pamiętać, że wszystko jest po coś. :)

 

 Heidi - Spyri Johanna | Książka w Sklepie EMPIK.COM

niedziela, 15 listopada 2020

Cieszyć się każdą chwilą

         Dzisiaj odwołam się do jednego z moich ulubionych seriali: "Ania, nie Anna". Jak wiele osób wie, lub się domyśla, jest to serial oparty na powieści "Ania z Zielonego Wzgórza" Lucy Maud Montgomery. Jak dla mnie, ten serial jest prawdziwym majstersztykiem. Aktorzy, szczególnie tytułowa Ania są idealnie dobrani. Filmowe Avonlea jest tak cudne, że marzy się, by się tam znaleźć. Historie opisane w oryginalnej powieści są w mniejszym lub większym stopniu zawarte w serialu, aczkolwiek znajdziemy tutaj pełno zupełnie nowych wątków, tak idealnie dopasowanych do klimatu powieści i łączących się ze sobą, że ktoś nieznający oryginalnego tekstu, zapewne nie sądziłby, ile ciekawych wątków, postaci i historii dodał Netflix do swojej produkcji.

        Z pewnością nie jest to serial dla każdego. Niektórych będzie on po prostu nudził. Bez wątpienia brakuje w nim namiętnych romansów, gwałtownych przestępstw czy niewiarygodnych przygód. Ten serial przede wszystkim bazuje na emocjach. Pokazuje codzienne, proste życie w kolorowych barwach. Oglądając, tak bardzo chciałoby się znaleźć na spokojnej wsi, poczytać książkę na strychu pełnym siana, wyprowadzić krowy na pastwisko, zjeść jajko na miękko z grzankami, zapleść warkocze i włożyć na włosy wianek, stworzyć kryjówkę w lesie, znów być dzieckiem...

    Ania Shirley to wyjątkowa osóbka. Na pierwszy rzut oka chuda, piegowata, mocno ruda i niezbyt ładna. A przede wszystkim niewiarygodnie gadatliwa. Wydawałoby się, że jej życie nie przybierze dobrego kierunku. Udaje jej się wyrwać z okropnego domu dziecka tylko po to, by usłyszeć, że nie będzie adoptowana, bo nie jest chłopcem. Biedna sierota, bez krewnych, bez wykształcenia. Gdyby Maryla i Mateusz nie postanowili jednak jej zostawić, pewnie skończyłaby jako służąca. Mimo całego bólu, który dziewczynka przeżywała, potrafiła cieszyć się z piękna świata. Z tego, że kwiaty kwitną, że jedzie powozem, że ma nową rodzinę, że ma własne łóżko. Nie było jej łatwo. Jako bardzo wrażliwa osóbka o ciężkiej przeszłości, nie potrafiła do końca dostosować się do społeczności Avonlea. Mimo to zawsze była sobą na 100%. Wielu przez to zraziła, ale inni pokochali ją całym sercem.

        Ania przeszła długą drogę od chudej, przerażonej dziewczynki do pięknej, młodej kobiety, która potrafiła zaakceptować samą siebie, rozprawiła się ze swoją przeszłością i patrzyła ufnie w przyszłość. I może na tym polegał cały jej sekret. Żeby nigdy nie przestawać wierzyć, że będzie lepiej, żeby zawsze być sobą.

        Chciałam jednak napisać o pewnym wątku, którego nie było w książce, a uważam go za jeden z lepszych wątków serialu. Po śmierci ojca, Gilbert wyruszył w rejs, jako pracownik fizyczny przy piecach. Tam poznał czarnoskórego Sebastiana. Ich początkowe pogawędki po pracy zmieniły się w prawdziwą przyjaźń, szczególnie podczas jednego z postojów w porcie. Gilbert odebrał poród czarnoskórej kobiety i zrozumiał, że chce być lekarzem. Razem z Sebastianem udali się do jego matki, która wyżej od syna stawiała dzieci swojego białego pana. Mimo że była wolna i mogła odejść.

        Gilbert zaproponował Sebastianowi, żeby ten wrócił z nim do Avonlea i pomógł mu przy prowadzeniu gospodarstwa. Okazało się jednak, że wcale nie był to dobry pomysł. Gilbert skupił się na nauce, żeby nadgonić resztę i całkowicie pozostawił gospodarstwo Sebastianowi, który nie potrafił się nim zajmować. Nie pomógł też fakt, że mieszkańcy Avonlea nie chcieli go zaakceptować. Załamany mężczyzna wyjechał do Charlottetown do slumsów, które zamieszkiwali czarnoskórzy. Tam poznał pracującą w pralni Mary. Z początku unikała go, aż w końcu zaczęli się spotykać. Wszystko układało się jak w bajce, kiedy Gilbert przeprosił przyjaciela i uczynił go współwłaścicielem gospodarstwa.

        Tak zaczęło się ich nowe życie. Mary i Sebastian pobrali się, a niedługo urodziła im się śliczna córeczka. Mieli duże wsparcie ze strony rodziny Ani i Małgorzaty Linde. Ich życie wydawało się cudowne. Niestety pewnego dnia w rozdrażnieniu Mary zraniła się w rękę. Niewinne rozcięcie okazało się groźne, kiedy do rany wdarło się zakażenie. Lekarz oznajmił, że kobiecie zostało niewiele czasu. Mary nie poddała się smutkowi, który ogarnął jej rodzinę. Wykorzystała pozostały jej czas w najlepszy sposób - z bliskimi. Ania i jej przyjaciele zrobili dla niej festyn dla wszystkich mieszkańców Avonlea, gdzie wszyscy, jak jedna wielka rodzina obdarowywali się dobrym jedzeniem, uśmiechem, czasem...

        Śmierć Mary nie została pokazana w serialu. Odcinek kończy się szczęśliwie. Kobieta spokojna, wśród rodziny i bliskich na tle przepięknej przyrody jest szczęśliwa. Mimo to, płakałam. Płakałam wiele godzin i zostawiło to we mnie duży ślad. Bo nikt nie jest nieśmiertelny. Tracimy tak dużo czasu na nieistotne kłótnie, na myślenie o tym, jak jest źle, na życie przeszłością, życie przyszłością. Nie dostrzegamy tego, co jest ważne. A potem jest już za późno. I już nikt nie podaruje nam tych straconych chwil.

        Przesłanie na dziś: Cieszcie się każdą chwilą. Wiem, że ten post był długi i trochę nieskładny. Tak jak życie bywa nieskładne. Ale potrafi być piękne. Możemy przeżyć je, myśląc tylko o tym, jak kiedyś nas skrzywdzono, jacy jesteśmy biedni i poszkodowani, jak bardzo wszystko się nie udaje i jak zmarnowaliśmy cały dany nam czas. Oczywiście że możemy. Tylko przyjdzie taki dzień, kiedy obudzimy się na starość z myślą, że nigdy tak naprawdę nie żyliśmy. Rozejrzyj się wokół siebie. Piękno jest tuż obok, naprawdę. Czy będziesz miał odwagę je dostrzec?

 

 Ania, nie Anna” - recenzja

niedziela, 8 listopada 2020

Netflixowe filmy dla nastolatek, czyli dlaczego warto próbować

         Ten post równie dobrze mógłby się nazywać: Dlaczego warto oglądać Netflix albo: Na Netflixie też można znaleźć coś wartościowego. Ale przecież nie każdy film czy serial na tej platformie jest wartościowy i nie każdy może trafić prosto do serca. A co, jeśli ktoś woli HBO? Właściwie chciałabym się w tym poście odnieść do dwóch filmów, które mnie osobiście ujęły za serce. (Was nie muszą, ale może znajdziecie inne, które będą dla was poruszające. Nie każdy netflixowy film jest bezwartościowy :) )

        Pierwszy film to "Poczujcie rytm". Opowiada on o egocentrycznej tancerce April, która przez swoje zachowanie odnosi klęskę na Brodwayu i musi wrócić do rodzinnej wsi. Jest załamana, ale wtedy pojawia się nadzieja. Dziecięca szkoła tańca w jej rodzinnej miejscowości przygotowuje się do międzystanowego konkursu tanecznego, w którym jednym z jurorów jest ważna szycha w świecie showbiznesu. Gdyby jakimś cudem ich grupa taneczna dostała się do finału, April mogłaby zabłysnąć przed jurorem i wrócić na scenę. Dziewczyna postanawia więc przygotować młode tancerki do konkursu. Kłopot jest tylko jeden: dziewczynki praktycznie nie umieją tańczyć, przewracają się o własne nogi i płaczą, kiedy im nie wychodzi. A co najgorsze, brakuje im wiary w siebie.

        Drugi film "Wytańcz to" opowiada o inteligentnej licealistce Quinn. Dziewczyna od dzieciństwa marzy o studiowaniu na renomowanej uczelni Duke. Aby osiągnąć swój cel poświęca cały swój czas wolny na naukę, zajęcia dodatkowe i wolontariat. Ma przyjaciółkę Jas, ale poza nią nie ma żadnego życia towarzyskiego. I jest jej z tym dobrze. Dopóki nie idzie na rozmowę rekrutacyjną i okazuje się, że jest zbyt "nudna", aby zostać przyjęta. Quinn dowiaduje się, że pani zajmująca się rekrutacją interesuje się tańcem. Dziewczyna kłamie więc, że należy do słynnej grupy tanecznej z ich liceum i bierze udział w konkursie. To daje jej szansę dostania się na wymarzoną uczelnię. Kłopot jest tylko jeden. Nagle musi nauczyć się tańczyć, choć nigdy w życiu tego nie robiła.

        Wiem, że oba te opisy brzmią jak tandetne komedie romantyczne. Cóż, coś w tym jest. Jak zwykle bywa w takich filmach, obie bohaterki pokonują wszelkie przeszkody, żeby dojść do celu, przy okazji poznając siłę prawdziwej przyjaźni i zakochując się w niewiarygodnie przystojnych, ale miłych i uczynnych chłopakach. Nie na tym jednak chciałam się skupić.

        Tak, akcja tych filmów to fikcja. Szansa, że zwykłego szarego śmiertelnika spotkałoby coś takiego, jest niewielka. Jest jednak coś, co April i Quinn zrobiły. Obie nie zawahały się spróbować. Tak, Apil mogła z góry się poddać, widząc poziom umiejętności swoich nowych uczennic. Z perspektywy rozumu, nie było szansy, żeby mogli dojść do finału. Ale mimo to spróbowała. Włożyła w to niewiarygodnie dużo pracy i energii, ale właśnie ta determinacja zaprowadziła ją na szczyt. Quinn założyła własny zespół taneczny składający się z samych indywidualistów. Z początku było beznadziejnie, ale nie poddawała się. Swoją determinacją zauroczyła słynnego tancerza, który postanowił im pomóc. Kiedy stracili dostęp do sali, zrobiła próbę w domu starców. Nie poddawała się i walczyła zaciekle o swój cel. I chociaż osiągnęła go, zyskała o wiele więcej.

        Te filmy nie opowiadają o tym, jak zdobyć sławę. Nie opowiadają też o tym, jak tańczyć ani jak wygrać konkurs taneczny. One mówią o tym, że warto próbować, że bez względu na wszystko nie można się poddawać. Jeśli z góry założysz, że coś się nie uda, nigdy się nie przekonasz, czy nie miałeś racji. Rzadko, bo rzadko, ale zdarza się cud i kiedy wszystko wydaje się niemożliwe, Ty i tak to osiągasz. Nie przekonasz się jednak, zanim nie spróbujesz. Przez dziewięć razy może Ci się nie udać. Tak niestety jest. Ale za dziesiątym może się okazać, że osiągniesz swój wymarzony szczyt, cokolwiek to będzie.

 

https://www.youtube.com/watch?v=Mvxni-WcD9A

Przesyłam link do piosenki, która jakoś tak pasuje mi do tych wszystkich rozważań :)

 

 Poczujcie rytm (2020) - Filmweb 

 Wytańcz to (2020) - Filmweb

niedziela, 1 listopada 2020

A co, jeśli został Ci tylko rok życia?

         W tym poście chciałabym nawiązać do niesamowitej powieści "Błękitny Zamek" Lucy Maud Montgomery. Jest to opowieść o 29-letniej starej pannie Joannie. 

        Joanna Stirling mieszka w domu z całą swoją rodziną i nieustannie daje jej się terroryzować. Pozwala porównywać się do swojej ładniejszej kuzynki. Pozwala na drwiny i kpiny ze strony statecznego wujostwa. Spełnia wszystkie zachcianki matki i ciotek. Nie reaguje na sprośne komentarze, bo pragnie wierzyć, że musi zachować spokój dla dobra rodziny. Powtarza sobie, że potem przynajmniej dostanie jakiś spadek. Jest tak zwyczajna, że nikt nie chce się z nią ożenić. Jej życie jest okropne, a jedyną ucieczką Joanny są marzenia. Wyobraża sobie swój błękitny zamek, w którym ona byłaby królową. Miejsce, w którym w końcu mogłaby być kimś ważnym i pięknym.

        Kiedy Joannie zaczyna dokuczać serce, postanawia udać się do lekarza. Tam otrzymuje wiadomość, że jest nieuleczalnie chora i został jej rok życia. Początkowo kobieta wpada w depresję. Kto by nie załamał się na jej miejscu? Koniec końców, postanawia jednak coś zmienić w swoim życiu. Zaczyna robić tylko to, na co ma ochotę. Wyrzuca krewnym ich wady i odpowiada na ich zaczepki. Aż ostatecznie opuszcza dom rodzinny i wynajmuje się jako służąca w domu swojej umierającej przyjaciółki z dzieciństwa.

        W ten sposób życie Joanny ulega drastycznej zmianie. Z cichej myszki staje się odważną kobietą, która chodzi na nocne zabawy, nie boi się rozmawiać z mężczyznami i nie brzydzi się pracy, mimo że sama pochodzi z dobrego domu. W tym czasie poznaje Edwarda, który jest najbardziej tajemniczą postacią w miasteczku. Uważany jest przez ogól mieszkańców za dziwaka, a może nawet mordercę. 

        Po śmierci przyjaciółki, Joanna proponuje Edwardowi układ. Ona będzie dbała o jego dom, a przed śmiercią napisze list, który udowodni jej rodzinie, że mężczyzna nie miał nic wspólnego ze zgonem, zaś on poślubi ją i zaopiekuje się nią aż do śmierci. Edward zgadza się i już niebawem Joanna wprowadza się do jego tajemniczego domu na wyspie.

        Tam przez cały rok żyje im się bajkowo. Aż w końcu traumatyczna sytuacja zmusza Joannę do zastanowienia się nad tym, czy aby na pewno jest chora na serce. Znów idzie do doktora, a tam okazuje się, że zaszła pomyłka i kobieta jest całkowicie zdrowa. Początkowo Joanna wpada w panikę. Jest przekonana, że teraz Edward porzuci ją. Okazuje się jednak, że ten już dawno pokochał ją całym sercem, tak jak i ona pokochała go. Joanna może zacząć od początku swoje życie, tym razem naprawdę szczęśliwe.

        Jaki z tego morał? Gdyby Joanna nie dowiedziała się, że umiera, może nigdy nie ruszyłaby się z domu rodzinnego. Nigdy nie poznałaby tylu ciekawych ludzi, nigdy nie postawiłaby się rodzinie, nigdy nie poznałaby miłości swojego życia. 

        Życie jest za krótkie, żeby po prostu je przeżyć, nie wychodząc ze swojej strefy komfortu. Nie wiesz, kiedy umrzesz. Każdy chciałby dożyć starości, ale kto wie, może został Ci tylko rok życia? Jak go wykorzystasz? Bo może nadszedł czas, żeby w końcu ruszyć się z domu i zmienić swój los.

 

 BŁĘKITNY ZAMEK * LUCY MAUD MONTGOMERY - 7781134645 - oficjalne archiwum  Allegro

niedziela, 25 października 2020

Wszyscy jesteśmy jak telefony komórkowe

         Dziwny tytuł? Zaraz wszystko wyjaśnię. I wcale nie chodzi mi o to, że większość społeczeństwa jest uzależniona od swojego smartfona. O dziwo, nawet to można przełożyć na prawdę duchową.

        Smartfon to skomplikowane urządzenie. Można nim robić wiele wspaniałych rzeczy, jak też czynić zło. Tak jak człowiek, który nie jest ani dobry, ani zły. To on decyduje o tym, jaki będzie przez czyny, które podejmuje. Nie wiem, kto stworzył telefony komórkowe, ale musiał być prawdziwym geniuszem. Zawrzeć tyle różnych funkcji w tak małym urządzeniu? Na szczęście wiem, jaki geniusz stworzył ludzi. Jednak możliwe że w skonfrontowaniu ludzi i smartfonów, ci pierwsi zostaliby sklasyfikowani jako bardziej skomplikowani. 

        Każdy telefon działa bez zarzutu, kiedy jest naładowany. Ładujemy telefony przez noc, żeby na następny dzień móc z nich korzystać. Od momentu wstania smartfon staje się naszym osobistym asystentem do życia. Co tu dużo mówić, odwala niezłą robotę. Jednak powoli jego bateria się wyczerpuje. Z początku nie jest to zauważalne, ale z czasem stan baterii robi się coraz bardziej krytyczny. Jeśli nie podłączymy telefonu do ładowania, w którymś momencie po prostu się wyłączy.

        I tak samo jest z ludźmi. Potrzebujemy ładowania. Musimy mieć czas dla siebie, dla swojej duszy, żeby uniknąć wyłączenia. Bo wtedy już nic nie będziemy w stanie zrobić. I tak, oczywiście moglibyśmy zrozumieć to dosłownie jako codzienne zmęczenie i biologiczną potrzebę snu. Nie o to mi jednak chodzi. Chciałabym, abyśmy skupili się na stanie duszy, na emocjonalnym i psychicznym wyczerpaniu, które przecież w każdej chwili nam grozi.

        To wszystko wydaje się proste. Na pewno znacie milion sposobów, jak się naładować. Mogę wymienić kilka: spacer po parku/lesie, rozmowa z ukochaną osobą, wyjście do kina/teatru, czytanie książki, oglądanie filmu/serialu, zabawa z kotem, spoglądanie w gwiazdy, siedząc na ławce przed domem. Na pewno każdy z Was z marszu mógłby wymienić kolejne metody ładowania baterii. Jednak muszę was zmartwić. To wszystko są powerbanki.

        Oczywiście, powerbank świetnie spełnia swoją funkcję w naładowaniu telefonu. Kłopot w tym, że szybko się wyczerpuje. I okazuje się, że kiedy po raz piąty oglądamy film, żeby się wyciszyć, to on wcale nas nie uspokaja, tylko wyczerpuje nas jeszcze bardziej. Trzymamy więc w szufladach pełno powerbanków, by ładować się na przeróżne sposoby. Jednak one zawsze się wyczerpią.

        Cóż, pozostaje jeszcze prąd, który jest niewyczerpany i nieważne, jak często będziemy podłączać telefon do ładowarki i do prądu, on wciąż tam będzie i za każdym razem naładuje telefon tak samo dobrze. Czym jest prąd w moich metaforycznych rozważaniach? To Bóg. Jest On niewyczerpalnym źródłem ukojenia. Za każdym razem, kiedy mamy niską baterię, możemy zwrócić się ku Niemu, a On naładuje nas na 100%.  

        Tylko żebyśmy się źle nie zrozumieli. Nie chodzi mi o to, żeby za każdym razem, kiedy czujemy się zmęczeni i przytłoczeni, chodzić do kościoła. Kościół to tylko ładowarka. Owszem, jest nam ona potrzebna, żeby podłączyć się do prądu, ale istnieje bardzo wiele różnych ładowarek. Ładowarką może być modlitwa własna, modlitwa za kogoś, różaniec, koronka. Ładowarką może być nawet przebywanie na łonie natury i zachwycanie się pięknem tego świata, taka duchowa łączność z Bogiem. Może być nią nawet zwykła rozmowa z Nim, nawet kiedy odbywasz ją tylko w myślach. Każde zwrócenie się ku niebu, każda myśl o Bogu to ładowarka, która łączy nas z prądem. To prawda, że niektóre ładowarki ładują szybciej, inne wolniej. Ale każda łączy nas z niewyczerpanym źródłem łaski i siły. 

 Więc zachęcam was, ładujcie się prądem. On nigdy się nie skończy.

 

Życzę wam wspaniałego dnia :)

 

 Honor 9X – test. To dobry smartfon, ale powinien być jeszcze lepszy |  gsmManiaK.pl