niedziela, 15 listopada 2020

Cieszyć się każdą chwilą

         Dzisiaj odwołam się do jednego z moich ulubionych seriali: "Ania, nie Anna". Jak wiele osób wie, lub się domyśla, jest to serial oparty na powieści "Ania z Zielonego Wzgórza" Lucy Maud Montgomery. Jak dla mnie, ten serial jest prawdziwym majstersztykiem. Aktorzy, szczególnie tytułowa Ania są idealnie dobrani. Filmowe Avonlea jest tak cudne, że marzy się, by się tam znaleźć. Historie opisane w oryginalnej powieści są w mniejszym lub większym stopniu zawarte w serialu, aczkolwiek znajdziemy tutaj pełno zupełnie nowych wątków, tak idealnie dopasowanych do klimatu powieści i łączących się ze sobą, że ktoś nieznający oryginalnego tekstu, zapewne nie sądziłby, ile ciekawych wątków, postaci i historii dodał Netflix do swojej produkcji.

        Z pewnością nie jest to serial dla każdego. Niektórych będzie on po prostu nudził. Bez wątpienia brakuje w nim namiętnych romansów, gwałtownych przestępstw czy niewiarygodnych przygód. Ten serial przede wszystkim bazuje na emocjach. Pokazuje codzienne, proste życie w kolorowych barwach. Oglądając, tak bardzo chciałoby się znaleźć na spokojnej wsi, poczytać książkę na strychu pełnym siana, wyprowadzić krowy na pastwisko, zjeść jajko na miękko z grzankami, zapleść warkocze i włożyć na włosy wianek, stworzyć kryjówkę w lesie, znów być dzieckiem...

    Ania Shirley to wyjątkowa osóbka. Na pierwszy rzut oka chuda, piegowata, mocno ruda i niezbyt ładna. A przede wszystkim niewiarygodnie gadatliwa. Wydawałoby się, że jej życie nie przybierze dobrego kierunku. Udaje jej się wyrwać z okropnego domu dziecka tylko po to, by usłyszeć, że nie będzie adoptowana, bo nie jest chłopcem. Biedna sierota, bez krewnych, bez wykształcenia. Gdyby Maryla i Mateusz nie postanowili jednak jej zostawić, pewnie skończyłaby jako służąca. Mimo całego bólu, który dziewczynka przeżywała, potrafiła cieszyć się z piękna świata. Z tego, że kwiaty kwitną, że jedzie powozem, że ma nową rodzinę, że ma własne łóżko. Nie było jej łatwo. Jako bardzo wrażliwa osóbka o ciężkiej przeszłości, nie potrafiła do końca dostosować się do społeczności Avonlea. Mimo to zawsze była sobą na 100%. Wielu przez to zraziła, ale inni pokochali ją całym sercem.

        Ania przeszła długą drogę od chudej, przerażonej dziewczynki do pięknej, młodej kobiety, która potrafiła zaakceptować samą siebie, rozprawiła się ze swoją przeszłością i patrzyła ufnie w przyszłość. I może na tym polegał cały jej sekret. Żeby nigdy nie przestawać wierzyć, że będzie lepiej, żeby zawsze być sobą.

        Chciałam jednak napisać o pewnym wątku, którego nie było w książce, a uważam go za jeden z lepszych wątków serialu. Po śmierci ojca, Gilbert wyruszył w rejs, jako pracownik fizyczny przy piecach. Tam poznał czarnoskórego Sebastiana. Ich początkowe pogawędki po pracy zmieniły się w prawdziwą przyjaźń, szczególnie podczas jednego z postojów w porcie. Gilbert odebrał poród czarnoskórej kobiety i zrozumiał, że chce być lekarzem. Razem z Sebastianem udali się do jego matki, która wyżej od syna stawiała dzieci swojego białego pana. Mimo że była wolna i mogła odejść.

        Gilbert zaproponował Sebastianowi, żeby ten wrócił z nim do Avonlea i pomógł mu przy prowadzeniu gospodarstwa. Okazało się jednak, że wcale nie był to dobry pomysł. Gilbert skupił się na nauce, żeby nadgonić resztę i całkowicie pozostawił gospodarstwo Sebastianowi, który nie potrafił się nim zajmować. Nie pomógł też fakt, że mieszkańcy Avonlea nie chcieli go zaakceptować. Załamany mężczyzna wyjechał do Charlottetown do slumsów, które zamieszkiwali czarnoskórzy. Tam poznał pracującą w pralni Mary. Z początku unikała go, aż w końcu zaczęli się spotykać. Wszystko układało się jak w bajce, kiedy Gilbert przeprosił przyjaciela i uczynił go współwłaścicielem gospodarstwa.

        Tak zaczęło się ich nowe życie. Mary i Sebastian pobrali się, a niedługo urodziła im się śliczna córeczka. Mieli duże wsparcie ze strony rodziny Ani i Małgorzaty Linde. Ich życie wydawało się cudowne. Niestety pewnego dnia w rozdrażnieniu Mary zraniła się w rękę. Niewinne rozcięcie okazało się groźne, kiedy do rany wdarło się zakażenie. Lekarz oznajmił, że kobiecie zostało niewiele czasu. Mary nie poddała się smutkowi, który ogarnął jej rodzinę. Wykorzystała pozostały jej czas w najlepszy sposób - z bliskimi. Ania i jej przyjaciele zrobili dla niej festyn dla wszystkich mieszkańców Avonlea, gdzie wszyscy, jak jedna wielka rodzina obdarowywali się dobrym jedzeniem, uśmiechem, czasem...

        Śmierć Mary nie została pokazana w serialu. Odcinek kończy się szczęśliwie. Kobieta spokojna, wśród rodziny i bliskich na tle przepięknej przyrody jest szczęśliwa. Mimo to, płakałam. Płakałam wiele godzin i zostawiło to we mnie duży ślad. Bo nikt nie jest nieśmiertelny. Tracimy tak dużo czasu na nieistotne kłótnie, na myślenie o tym, jak jest źle, na życie przeszłością, życie przyszłością. Nie dostrzegamy tego, co jest ważne. A potem jest już za późno. I już nikt nie podaruje nam tych straconych chwil.

        Przesłanie na dziś: Cieszcie się każdą chwilą. Wiem, że ten post był długi i trochę nieskładny. Tak jak życie bywa nieskładne. Ale potrafi być piękne. Możemy przeżyć je, myśląc tylko o tym, jak kiedyś nas skrzywdzono, jacy jesteśmy biedni i poszkodowani, jak bardzo wszystko się nie udaje i jak zmarnowaliśmy cały dany nam czas. Oczywiście że możemy. Tylko przyjdzie taki dzień, kiedy obudzimy się na starość z myślą, że nigdy tak naprawdę nie żyliśmy. Rozejrzyj się wokół siebie. Piękno jest tuż obok, naprawdę. Czy będziesz miał odwagę je dostrzec?

 

 Ania, nie Anna” - recenzja

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz